środa, 11 lipca 2012

Kompania Bohaterów



Nie znam słów, które w pełni oddadzą wyjątkowość tego arcydzieła. A jednak spróbuję je opisać…

„W sklepie jakiś facet powiedział żeby ubrać mundury. O czym ty mówisz do cholery? Odparł: Stany Zjednoczone mają wojnę z Japonią." Tą sentencją rozpoczyna się 10-odcinkowy serial produkcji HBO przy udziale Stevena Spielberga oraz Toma Hanksa. Został on oparty na motywach powieści Stephena Ambrose pt. „Kompania Braci”.

Ukazuje on serię zmagań wojennych kompanii E począwszy od obozu w Toccoa, poprzez lądowanie w Normandii i walki w Holandii, aż do zmagań w Bastogne i w końcu w Niemczech i Austrii. Każdy odcinek jest inny, nieprzewidywalny, ciężko je pomylić. Sceny batalistyczne wgniatają w fotel, a dodatkowo ujęcia kręcone z ręki stwarzają niesamowity klimat i urok. 

W owym dziele nie występują żadne gwiazdy. To zwykli, prości ludzie, których zapamiętamy właśnie z tych powierzonych im ról. Malarkey, Guarnere, Toye, Liebgott, Lipton, Luz, Buck, Bull, Shifty, Perconte, Webster, Hoobler, Doc, czy wreszcie sam Winters - te kreacje zapamiętam do końca życia. W tym serialu odczuwamy dogłębnie więź z bohaterami. Czujemy jakbyśmy to my byli wśród tych zmagań i wśród naszych herosów. To świadczy o jego wyjątkowości i geniuszu. 

Niestety na tym dziele zdarzyło mi się coś, czego nie doświadczyłem nad żadnym innym obrazem, po prostu płakałem ze wzruszenia. Ta więź jest aż tak silna. „Kompanie Braci” oglądałem już 4. razy i za każdym razem wywołuje we mnie uczucie, że oglądam arcydzieło.
 
„Pielęgnuję wspomnienie, gdy mój wnuczek spytał mnie: Dziadku, czy byłeś na wojnie bohaterem? Dziadek odparł: Nie, ale służyłem w kompanii bohaterów.”



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz