Ponieważ moje obecne
słuchawki – model Philips SHO9550 -
uległy zarażeniu wirusem H5N1 i przestały grać postanowiłem nabyć nowe. Wybór
padł na Philips SHE9800. Poprzednie były designerskim odpowiednikiem SHE9550,
więc wybór modelu wyższego był oczywisty. Wszak nigdy nie należy się cofać.
Trochę specyfikacji:
- kabel ma długość
1,2 metra, cienki, niczym nie opleciony;
- pasmo przenoszenia
to niby 12 Hz-22 kHz (chciałbym to usłyszeć);
- membrana ma 13,5 mm,
zwykle dokanałówki mają 9 mm;
- czułość 106 db,
impedancja 16 Ohm, maksymalna moc wejściowa 50 mW;
- wyprodukowane oczywiście
w Chińskiej Republice (hehe) Ludowej.
W zestawie
otrzymujemy trzy rozmiary gumek do ucha. Ja zwykle korzystam z tych
najmniejszych i tym razem było podobnie. Pasowały całkiem nieźle, po chwili od
włożenia i „dokręcenia” można było o nich zapomnieć.
W pudełeczku znajduje
się również futerał na te cudeńka. Trochę niepraktyczny, gdyż idea przechowywania
słuchawek polega na okręcaniu ich wokół takiego czegoś. Sam futerał jest
średnio przyjemny w dotyku, taka bardzo sztuczna skóra.
Konstrukcja słuchawek
nie przypomina standardowych dokanałówek. Są zbudowane raczej na zasadzie
normalnych pchełek do których przymocowano główny głośnik wkładany do przewodu
słuchowego.
Te co prawda
kosztowały mnie 120zł, kupiłem nówki na allegro i jak coś to polecam tam
szukać. W sklepach widnieją pod ceną około dwukrotnie większą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz