Dokładnie 26 lat
minęło od największej jak dotąd katastrofy jądrowej na świecie. Czarnobyl… To
słowo budzi przerażenie w wielu z nas. Czy słusznie? W niniejszym tekście
postaram się odpowiedzieć na to pytanie.
26 kwietnia 1986 roku
w Czarnobylskiej elektrowni jądrowej doszło do wybuchu, a właściwie dwóch.
Wpierw o godzinie 1:23 wrząca para wodna doprowadziła do rozerwania kopuły
chroniącej reaktor. Zniszczony rdzeń wszedł w reakcję z wodą przez co powstała
mieszanina piorunująca (wodór i tlen w stosunku 2:1). Następnie doszło do
drugiej, większej eksplozji. To właśnie wodór wraz z wodą zniszczyły kompletnie
budynek czwartego bloku. Do odsłoniętego w ten sposób reaktora zaczęło
przedostawać się powietrze w wyniku czego moderator (w tej roli grafit) spalił
się, uwalniając do atmosfery wręcz zabójcze ilości promieniotwórczych izotopów.
Dlaczego jednak doszło
do tej serii wybuchów? Otóż personel obsługujący ową elektrownię na ten dzień
zaplanował pewien eksperyment. Ów nie odbył się w wyznaczonym czasie i
przesunięto go na noc, kiedy to zapotrzebowanie na energię elektryczną
pobliskiego Kijowa było znacznie mniejsze. Wprawdzie eksperyment ten miał
zostać przeprowadzony dwa lata wcześniej, jeszcze przed oddaniem czwartego
bloku od użytku, to przez pośpiech nie wykonano go zawczasu. Miał on polegać na
sprawdzeniu jak długo w sytuacji awaryjnej reaktor będzie zdolny produkować
wystarczającą ilość energii dla zasilenia awaryjnego systemu sterowania.
Niestety coś poszło nie tak i błędy konstrukcyjne reaktora oraz
niedoświadczenie personelu (na nocnej zmianie pracowali mniej doświadczeni
pracownicy) doprowadziły do wiadomej katastrofy.
W jej wyniku do
atmosfery przedostały się olbrzymie ilość promieniotwórczych pierwiastków, o
czym już wspominałem. Średni poziom promieniowania w zniszczonym budynku
wynosił 5 rentgenów na sekundę, co oznacza, że niektórzy pracownicy otrzymali
śmiertelną dawkę w przeciągu kilku minut. Natychmiast po wybuchu zostały
powiadomione służby ratownicze. Strażacy
nieświadomi z czym walczą otrzymywali śmiertelne dawki podczas gaszenia pożaru
reaktora, który notabene palił się aż 9 dni. Ugaszenie płonącego grafitu było
bardzo ciężka sprawą. Gaszono go m.in. piaskiem, borem, gliną czy ołowiem.
Ostatecznie pożar udało się opanować. Wystąpiło jednak prawdopodobieństwo, że
reaktor przepali się przez grubą na metr podstawą i dojdzie do reakcji z wodą
znajdującą się pod nim. Doszłoby wtedy do wybuchu o znacznie większych
rozmiarach niż dotychczasowe. Kilku śmiałków odważyło się kopać tunel w tych
śmiertelnych warunkach. Ich przedsięwzięcie okazało się wielkim sukcesem, udało
się osuszyć owe miejsce. Po dziesięciu dniach reaktor zgodnie z przewidywaniami
przepalił podstawę i spoczął bezpiecznie tam, gdzie znajduje się do dziś.
Oficjalnie w
katastrofie w skutek choroby popromiennej zmarło 31 osób. A co najmniej kilkaset
zostało narażonych na podwyższone promieniowanie jonizujące. Statystyki nie
mówią nic o ofiarach wśród likwidatorów, a tych na pewno było bardzo wiele. Podejrzewam,
iż można by je zliczyć w setkach. Okoliczne wsie i miasto Prypeć musiały
zostały przesiedlone. W sumie przymusowej przeprowadzce poddano 130 000 ludzi.
O zwiększonej zachorowalności na raka, szczególnie tarczycy, nie będę
wspominał, bo to oczywista oczywistość.
Polski wbrew pozorom
skażenie praktycznie nie objęło. Wprawdzie dozymetry wykazały podwyższony
poziom promieniowania to jednak nie był on niebezpieczny dla zdrowia. Masowa
akcja podawania dzieciom płynu Lugola nie była potrzebna, gdyż po pierwsze
odbyła się ona za późno, a po drugie po prostu nie było takiej potrzeby. Tym niemniej
polskie władze pokazały swoje oblicze jako troszczących się o obywateli.
Niestety siana psychoza o tysiącach zabitych i masowym pochówku ludzi w lasach rozprzestrzeniła
się na całą Polskę. W 1990 roku pod napływem buntu społeczności anulowano
budowę elektrowni jądrowej w Żarnowcu. Można tylko gdybać o ile Polska
gospodarka byłaby lepsza, gdyby ową budowę dokończono.
„Atom ma przyszłość”.
Polska energetyka obecnie skupia się głównie na węglu kamiennym oraz brunatnym.
Elektrownie te są w długotrwałym użytkowaniu znacznie bardziej niebezpieczne
dla środowiska niż typowe elektrownie jądrowe. Nietrudno sobie wyobrazić jaki
wzrost gospodarczy moglibyśmy mieć, gdybyśmy tylko przeszli na wytwarzanie
energii z atomu. Dwie czy trzy takie
elektrownie w zupełności pokryłyby obecne zapotrzebowanie na energię przy jednoczesnym
zmniejszeniu kosztów prądu.
Polacy wolą iść w
energię alternatywną pod postacią choćby wiatraków. Czy jednak jest w tym sens?
Owe wiatraki mają stosunkowo małą moc i umówmy się, cholernie szpecą wygląd
środowiska. Nie wiem jak Wy, ale ja już wolałbym mieszkać tuż obok elektrowni jądrowej
niż wiatrowej. Poza tym, te wiatraki nie będą tak wiecznie stać i obracać
lotkami, trzeba będzie je w końcu zutylizować i tu rodzi się problem o którym już
nikt nie pomyśli…
Ludzie obecnie żyją w
miejscach o wiele bardziej napromieniowanych naturalnie niż Zona i jakoś jest im
tam dobrze. Wymienię tu choćby irański Ramsar, czy brazylijskie Guarapari. A i
jeszcze jedno, nie wierzcie w żadne zdjęcia przedstawiające tzw. „dzieci Czarnobyla”.
Są to po prostu zdjęcia chorych dzieci, których ktoś używa w celach
propagandowych.
Energia jądrowa to
przyszłość i kropka. Takie jest moje zdanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz